Teraz jest pewien, że będzie pierwszym, który tam umrze!
Straszliwa burza piaskowa sprawia, że marsjańska ekspedycja, w której skład wchodzi Mark Watney, musi ratować się ucieczką z Czerwonej Planety. Kiedy ciężko ranny Mark odzyskuje przytomność, stwierdza, że został na Marsie sam w zdewastowanym przez wichurę obozie, z minimalnymi zapasami powietrza i żywności, a na dodatek bez łączności z Ziemią. Co gorsza, zarówno pozostali członkowie ekspedycji, jak i sztab w Houston uważają go za martwego, nikt więc nie zorganizuje wyprawy ratunkowej; zresztą, nawet gdyby wyruszyli po niego niemal natychmiast, dotarliby na Marsa długo po tym, jak zabraknie mu powietrza, wody i żywności. Czyżby to był koniec? Nic z tego. Mark rozpoczyna heroiczną walkę o przetrwanie, w której równie ważną rolę co naukowa wiedza, zdolności techniczne i pomysłowość odgrywają niezłomna determinacja i umiejętność zachowania dystansu wobec siebie i świata, który nie zawsze gra fair…
Na podstawie książki powstał wyreżyserowany przez Ridleya Scotta film, w którym główną rolę gra Matt Damon.
Mark Watney jest jednym z pierwszych ludzi, którzy postawili nogę na Marsie. Burza piaskowa zmusza ekspedycję, w skład której wchodzi, do szybkiej ucieczki. Mark zostaje ranny, a jego towarzysze, przekonani, że nie żyje, czym prędzej uciekają z Marsa. Mężczyzna jednak cudem przeżywa, ale kiedy się budzi, zauważa, że został sam, bez kontaktu z Ziemią i z małymi zapasami żywności. Nie poddaje się jednak i rozpoczyna walkę o życie.
Niezaprzeczalnie największą siłą tej książki jest postać Marka Watneya, a właściwie jego humor i umiejętność zachowania zimnej krwi. Mogę śmiało powiedzieć, że jest to jedna z najlepszych postaci, jaką kiedykolwiek „poznałam” na kartach jakiejkolwiek książki. W chwili, kiedy Mark orientuje się, że został sam na bezludnej planecie, która nie jest zbyt przyjaźnie nastawiona do jakiejkolwiek formy życia, a co dopiero człowieka, postanawia prowadzić dziennik. Opowiada tam o tym, co robi, jakie ma plany. I to tutaj objawiają się dwie największe cechy Marka, które pozwoliły mu przetrwać: inteligencja i poczucie humoru. Mark jest botanikiem i inżynierem mechanikiem, więc maksymalnie wykorzystuje swoją wiedzę i umiejętności – między innymi zaczyna hodować te słynne już ziemniaki. Jego inteligencja przydaje się w momentach, w których trzeba coś podpiąć do czegoś innego, przełączyć czy dosłownie skonstruować. Jego pomysłowość naprawdę imponuje – Mark musi zatroszczyć się o wodę, żywność, powietrze i transport, ale udowadnia, że nie ma rzeczy niemożliwych. Z kolei jego poczucie humoru pomaga mu w utrzymywaniu dobrego samopoczucie w sensie psychicznym – jest to ważne zwłaszcza wtedy, gdy Mark nie ma przez długi czas kontaktu z Ziemią. Nie daje po sobie poznać, że znalazł się w dosyć nieciekawej (lekko mówiąc) sytuacji. Co więcej, on sobie z niej wręcz żartuje. Godnym pozazdroszczenia jest to, że zawsze potrafi odszukać dobrą stronę danej sytuacji. Mimo że jego zapasy żywności się coraz bardziej uszczuplają, Mark żartuje sobie na przykład z przygotowywania herbaty nic („Zacząłem dzień od herbaty nic. Herbata nic jest bardzo łatwa w zaparzaniu. Najpierw nalej trochę gorącej wody, potem dodaj nic”). Mimo że jest jedyną osobą na całej planecie, szczyci się mianem najlepszego botanika („Nie chcę wyjść na aroganckiego, ale jestem najlepszym botanikiem na planecie”). Mimo że niszczy drewniany krzyżyk, aby uzyskać ogień, co jest oczywiście bardzo niebezpieczne, zdaje się tym zupełnie nie przejmować („Zniszczenie jedynego symbolu religijnego wystawiło mnie na pastwę marsjańskich wampirów. Muszę zaryzykować”). Tę książkę można byłoby uznać za świetny poradnik w stylu „jak zachować trzeźwość umysłu w nawet najgorszej sytuacji”. A to wszystko za sprawą genialnego Marka Watneya.
Najciekawiej robi się jednak wtedy, gdy Mark odzyskuje kontakt z Ziemią. Dzienniki Marka, owszem, są interesujące i zabawne, ale pewną trudność może sprawiać bardzo dużo obliczeń, danych i naukowe słownictwo. Nie było to dla mnie dużą przeszkodą, ponieważ wszystko jest dosyć dobrze wyjaśnione, ale wiem, że wielu czytelnikom sprawiło to problemy. Sięgając po „Marsjanina”, trzeba być po prostu przygotowanym na takie rzeczy – w końcu to science-fiction, a więc niezbędne są tutaj odniesienia do fizyki, matematyki czy techniki. Dlatego ciekawie robi się wtedy, gdy akcję możemy obserwować z dwóch stron – z Ziemi i z Marsa. Zwłaszcza że Mark nie rezygnuje ze swojego humoru i jego potyczki słowne z największymi ludźmi NASA bawią chyba jeszcze bardziej. Paradoksalnie to chyba ludzie na Ziemi denerwują się bardziej niż sam Mark.
Tym, co najbardziej ujmuje mnie w tej książce (oprócz postaci Marka oczywiście!), jest brak patosu. Dotąd książki czy filmy o wyprawach w kosmos wydawały mi się nieco nadęte, zbyt filozoficzne i za bardzo poważne. Zawsze podejmuje się wtedy tematy takie jak to, czy istnieje jakieś życie pozaziemskie albo czy ludzkość powinna zasiedlać inne planety. Tutaj tego nie ma. Mark jest jedynym człowiekiem na Marsie i cieszy się tym, że może uznać się za kosmicznego pirata, hoduje sobie ziemniaki, słucha muzyki disco z lat 70., którą zabrała w podróż komandor Lewis i kombinuje, jak wytworzyć wodę czy powietrze, przy okazji się nie wysadzając. Sięgając po „Marsjanina”, spodziewałam się dość trudnej i angażującej lektury, ale oprócz nieco trudnego, naukowego słownictwa czy wielu obliczeń, nie ma tu nic, co sprawiałoby trudności. Czyta się go naprawdę lekko i przyjemnie. A główny wniosek z tej książki jest jeden: będąc jedynym człowiekiem na bezludnej planecie, niezbędne są ziemniaki, taśma klejąca i dobra muzyka.
Ocena: 5/6
czytaj więcej